Tagi
Dora Maar, Elizabeth Siddal, Georgia O'Keeffe, Judy Chicago, Lee Miller, Louise Bourgeois, Margaret Cameron, Maria Poprzęcka, Marie Laurencin, Meret Oppenheim, Nadia Léger, Natalia Gonczarowa Natalia Goncharova, Sonia Delaunay
„Lista zaproszonych kobiet to wybór całkowicie osobisty. Nie ma tu jednego kryterium. Przeciwnie – urzeka mnie odmienność i losu, i sztuki przedstawionych kobiet. W toczonych od lat dyskusjach na temat sztuki kobiet zwracano czasem uwagę, że ich życiorysy są nierzadko bardziej interesujące niż twórczość. Dramatyzm tych biografii często zresztą wynika ze zderzenia „sztuki” i „życia”, z konfliktu artystycznych ambicji i tego, co niesie kondycja „bycia kobietą”. (…) Obok bezdyskusyjnie wybitnych artystek, jak Georgia O’Keeffe, znalazły się też „muzy” – towarzyszki życia artystów mężczyzn z miernym powodzeniem próbujące sił w sztuce, jak Elizabeth Siddal. Mamy świetnie rozgrywającą swoją pozycję u boku wielkiego artysty Nadię Léger i dumnie niepogodzoną z odtrąceniem ofiarę Picassa Dorę Maar. Spotykają się tu bardzo odmienne osobowości – wiktoriańska dama i pionierka fotografii Margaret Cameron sąsiaduje z lekceważącą obyczajowe konwenanse Lee Miller. (…) Co zatem łączy te kobiety? Wszystkie, czując siłę swojej płci, świadomie kierowały swoim życiem, nie godziły się na przeciętność, były zdolne do ryzyka, nie poddawały się przeciwnościom losu. No i tworzyły sztukę, chociaż może z nierównym sukcesem. Ale to sztuka była siłą sprawczą ich niezwykłych życiorysów.” (Maria Poprzęcka, Uczta bogiń. Kobiety, sztuka i życie, z „Zaproszenia”, str. 8-9)
Prezentowane w książce artystki: Elizabeth Siddal, Margaret Cameron, Marie Laurencin, Natalia Gonczarowa, Sonia Delaunay, Nadia Léger, Dora Maar, Meret Oppenheim, Georgia O’Keeffe, Lee Miller, Louise Bourgeois, Judy Chicago.
Maria Poprzęcka, Uczta bogiń. Kobiety, sztuka i życie, Warszawa, 2012
Thanks so much for stopping by my blog
To już druga rekomendacja tej książki – ostatnio była wspominana u nas na zajęciach. Trzeba będzie po nią sięgnąć 😉
Ciekawi mnie to napięcie między życiem i sztuką. Życie bez sztuki jest wprawdzie możliwe, sztuka bez życia już mniej – ale oba „obszary” są tak bardzo ekspansywne, że chyba zawsze coś trzeba wydzierać, z czegoś rezygnować. Ot, taka refleksja poboczna po przeczytaniu wpisu 🙂
I bardzo dobrze pasuje do zawartości całej książki…
Sztuka bez życia w ogóle nie jest możliwa. Sztuka mówi o artyście, jego przeżyciach. Tworzysz to „co Ci w duszy gra”. Tworząc czerpiesz z doświadczeń życiowych i wyrażasz to symbolem, metaforą… Życie jest inspiracją dla sztuki. Swoje trzeba przeżyć – zarazem stajesz się coraz bardziej dojrzałym artystą. Oczywiście sztukę inspiruje również inna sztuka – to równie istotny czynnik przy tworzeniu.
I jeszcze jest taka sprawa: Malarze, graficy, ogólnie twórcy działający na polu sztuk plastycznych – nie wytrzymują przy tworzeniu bez muzyki. Ona dodatkowo potężnie doinspirowuje, choć w zawoalowany sposób – bo sama raczej nie wytycza tematu (poza przypadkiem gdy projektujesz okładkę CD dla zespołu). Słuchanie muzyki przy tworzeniu wyzwala dodatkowy niesamowity potok emocji i twórczych pomysłów, to dzięki muzyce możesz w trakcie tworzenia koncepcyjnie dopracować temat, a ponadto niesamowicie się skupić, zatopić w tworzeniu. I tak to godziny przy żmudnej, monotonnej pracy w samotności lecą. Nagle robi się za oknem jasno:) Noc cała minęła.
Zatem, uogólniając, aby tworzyć trzeba mieć „paliwo” w postaci życiowych doświadczeń oraz inspiracyj, natchnień czerpanych z innych sztuk.
O! Zazwyczaj staram się komentować komentarze, ale tym razem zaniemówiłem!
Dziękuję – wspaniały wpis!
I zapraszam do powtórnych odwiedzin.
Liczę, że mój blog bywa źródłem inspiracji – trochę o to w nim chodzi.
Masz intrygujące prace na swoim blogu.
Będę wdzięczny za wszelkie komentarze, bo zdanie ‚praktyka’ jest szczególnie ciekawe 😉
Łatwo ogląda się efekty pracy artysty, ale czasami zapomina jak żmudna, monotonna bywa to praca.
Pozdrawiam serdecznie
Dziękuję Ci za tą piękną odpowiedz! I bardzo, bardzo dziękuję Ci za polubienie wpisów w mym blogu! Ja jestem początkującym blogerem i dopiero się rozkręcam. Twój blog jest arcyciekawy treścią, a w dodatku przepięknie opracowany wizualnie. Uczta dla ducha i oczu niesamowita. I jakże pouczająca.
Pewnie, że będę u Ciebie gościła. Czasem coś napiszę: słowo „praktyka” niewątpliwie czasem się przyda 🙂 (Tak mimochodem teraz wspomnę, że historycy sztuki wykładają się na temacie: technologie malarskie :)) U siebie za niedługo porozwijam te tematy w blogu.)
Cieszę się, że odkryłam Twój blog – perłę w blogosferze! Jest wspaniały.
Pozdrawiam Cię serdecznie!
ja oczywiście odnośnie cytatu:)
Niezwykle ciekawe; gratuluję!
bardzo fajna okładka, jakoś wydaje mi się szczególnie dopasowana do zawartości 😉
To prawda, że pasuje – nawiązuje do ostatniej prezentowanej artystki Judy Chicago i jej pracy Dinner Part, która jest pracą spinającą całą książkę.
Aby zobaczyć dzieło proszę kliknąć w link przy Judy Chicago 🙂
Cieszę się, że przy tym poście mam komentarz właśnie od Was 😉
przyjemność po naszej stronie 😉
a trójkątny stół to taka sfeminizowana wersja okrągłego stołu? Ciekawe, ciekawe… 😉
Dobre pytanie! Praca cała jest przesiąknięta różnorodną symboliką, ale akurat o znaczeniu kształtu stołu nic nie wiem. Myślę, że chodzi o łamanie konwencji typowe dla sztuki feministycznej. Trzeba coś inaczej przedstawić, aby inaczej na to spojrzeć, dać do myślenia. Ani okrągły ani prostokątny. Trzy zestawione stoły to kolejne ‚epoki’ w dziejach i 3×13 nakryć reprezentujących wybrane kobiety.
Jeszcze końcowy ustęp z rozdziału o tej pracy (i koniec samej książki): „Jest piękno i poczucie godności. Takie jesteśmy. Gotując i pisząc wiersze, pielęgnując dzieci i angażując się w politykę, haftując i wykładając na uniwersytecie, pozostając w domu i robiąc światowe kariery, ciesząc się i płacząc, kochając i zmagając się z rzeczywistością…” (str. 216)
Dziś obejrzałam film „Anioł przy moim stole” – biografia Janet Frame, jednej z największych pisarek nowozelandzkich- uff zanim się nią stała, aż strach pomyśleć jakie przeszła piekło, zaraz potem pomyślałam, że gdyby była mężczyzną obdarzoną takim talentem nikomu nie przyszłoby na myśl, żeby zamykać ją na parę lat w szpitalu psychiatrycznym. W fotografiach Cameron jest także ta niepokojąca nostalgia, liryzm, melancholia. No i zachęciłeś mnie do tej lektury, nie można się oprzeć czytając te nazwiska.
cóż, pewnie trójkąt tym właśnie jest: łamaniem konwencji. Szkoda, bo ja lubię szukać głębszego uzasadnienia, bardziej symbolicznego ;-). Tak czy siak, idea fajna.