
rys. Barłomiej Kiełbowicz, Zajęta, 2021
Krytykując krytykę programu dla Zachęty, czyli o tym jak kota ogonem Piotr Bernatowicz odwracał, a i tak jaki koń jest, każdy widzi.
Miałem napisać tekst o wystawie „Caravaggio i inni mistrzowie” w Zamku Królewskim w Warszawie. Niedługo się kończy i to ostatnia szansa, aby wypunktować, dlaczego jest ważna i dlaczego należy się z niej cieszyć. Niestety wpadł mi w oko tekst Piotra Bernatowicza będący polemiką z artykułem prof. Marii Poprzęckiej, która krytykuje w nim program Zachęty pod nowym kierownictwem. ‘Polemika’ to w tym przypadku wielkie słowo. Na jakim poziomie pisze teksty obecny dyrektor Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski za chwilę sprawdzimy. Zmiana dyrekcji w warszawskiej Zachęcie, przede wszystkim jej tryb, są powodem oburzenia od ponad pół roku. Przy tej okazji dodam swoje trzy grosze. Program nominowanego na nowego dyrektora Janusza Janowskiego przeczytałem zaraz po ogłoszeniu i powiem szczerze, że nie umiem go sensownie skomentować. Zrobiła to Pani Profesor Maria Poprzęcka w artykule „Zachęta przejęta” napisanym dla internetowego „Dwutygodnika”. Piotr Bernatowicz opublikował swój tekst kilka dni temu na stronie „Obiegu”, czyli czasopisma internetowego CSW Zamek Ujazdowski, którego jest dyrektorem. A, no i redaktorem naczelnym tegoż „Obiegu”. Tekst zatytułowany jest „Uważaj tropiąc cudze sprzeczności. Możesz je znaleźć u siebie”. Jakie to sprzeczności odnalazł on w artykule Profesor Poprzęckiej postaram się wyłuszczyć, ale tytuł zapamiętajmy, bo jest on znaczący (i sugerujący).
Zaczyna się przyjaźnie, jak z podręcznika pozytywnej komunikacji (pomijam zdanie o kilku nieprzychylnych nowemu dyrektorowi tekstach, plus obowiązkowe wspomnienie „Gazety Wyborczej”). Bernatowicz docenia gruntowną analizę Pani Profesor. Bo to nowe zjawisko. Zaraz potem dowiadujemy się, że programy wcześniejszych dyrektorek takiej krytyce nie były poddawane (może na nią nie zasługiwały? tak tylko pytam). Na tyle starczyło pozytywności. Przy okazji dowiadujemy się, że tylko Agnieszka Morawińska została dyrektorką Zachęty w drodze konkursu. Pozostałe dwie poprzedniczki – Anda Rottenberg i Hanna Wróblewska – były z ministerialnego nadania. Tak jak Janowski. Po co to całe rozdzieranie szat o konkurs? Tak tylko pytam za Bernatowicza. On to robi między wierszami. To tylko początek manipulacji i przekręcania wyjściowego tekstu. Dowiadujemy się, że „Poprzęcka nie zostawia na programie suchej nitki” oraz „nie ukrywa swojego negatywnego stanowiska wobec nominacji Janowskiego”. To akurat prawda. Następnie pada zdanie, które szczerze mnie rozbawiło: „Czytelnik ani przez chwilę nie ma szans spojrzeć na program własnym okiem, wykroić nieco przestrzeni dla własnego sądu pośród gęstwiny negatywnych przymiotników i napastliwych erystycznych popisów.” Ale zaraz? To ja czytam krytykę programu, aby go tutaj poznać? Bo mi się coś wydaje, że dla zyskania „przestrzeni dla własnego sądu” to lepiej sam program przeczytać? A w krytyce chyba chodzi o to, aby poznać zdanie osoby analizującej? A że jest negatywne, no cóż… Dalsza część tego akapitu jest nie mniej szokująca, bo mowa tam o „gazetowym języku”, „drwiących insynuacjach” i „cedzeniu przez zaciśnięte usta”. Że niby to w tym artykule. Kiedyś „teksty profesor Poprzęckiej (…) stanowiły oazę rzetelności naukowej połączonej z pięknym, prostym i klarownym językiem. Dziś widać, że zbyt długi mariaż autora akademickiego z popularną prasą, nie tyle ubogaca łamy codziennej gazety, ale skutkować może obniżeniem merytorycznego poziomu tekstów autora.” Tak na marginesie to coś mi się wydaje, że ‘autorki’ a nie ‘autora’, ale teraz wszyscy tak często płeć zmieniają, że można się pogubić. W każdym razie cały czas nie mogę się otrząsnąć z tak błyskotliwego związku przyczynowo-skutkowego. Trzeba zapamiętać, ze pisząc do gazety człowiek głupieje.
Kolejne akapity dotyczą programu Janowskiego. Bernatowicz pozwala sobie na jego krytykę, uważa, że jest za długi, że kilka stron by wystarczyło (a nie 18). Potem następuje kolejne zdanie, które trzeba zacytować: „Program ten zwiera jednak pewną myśl”. Całe szczęście! Oczywiście Piotr Bernatowicz nam ją wskaże. Wg zamierzeń nowego dyrektora, a wykładni Bernatowicza, Zachęta nie ma być „polem artystycznego eksperymentu”, ale „narodowym salonem”, „instytucją skupioną na artystach o uznanej renomie”. Jednak w tym samym zdaniu dowiadujemy się, że mają się tam też odbywać „cykliczne przeglądy sztuki współczesnej”. To ja się trochę zgubiłem. Po co artyście przegląd skoro ma już uznaną renomę? Kolejnych bełkotliwych zdań nie będę cytował i komentował, bo mocno przypominają „styl” z programu samego Janowskiego. Tutaj dochodzimy do kolejnej wolty, która tylko może nas zadziwić. Otóż cele nowego dyrektora Zachęty są bliskie założeniom programowym… Agnieszki Morawińskiej, kiedy wcześniej obejmowała to stanowisko. Nie żartuję. To jest jedna z myśli przewodnich tego tekstu. Dodajmy, że Bernatowicz porównuje oficjalny program dr Janowskiego oraz wywiad medialny dr Morawińskiej. Nie przeszkadza to jednak Bernatowiczowi wbić jej szpili, i to dwa razy, w odniesieniu do zapowiadanych tam wystaw („zdaje się, że z tych planów niewiele wyszło”). Może to zestawienie wynika z tego, że oboje mają doktoraty? Bo jakoś innych podobieństw nie widzę. Szczególnie, kiedy porówna się dorobek obojga. Swoją drogą, chętnie bym zobaczył minę Agnieszki Morawińskiej na wieść o tym, że program Janowskiego dla Zachęty jest podobny do jej dawnych planów.*
Przejdźmy teraz do tych (niby) sprzeczności, które znajdują się w artykule Marii Poprzęckiej, a które Bernatowicz (niby) wymienia. Skoro napisał, że są sprzeczności to muszą być. Skoro wymienia to musi być ich dużo. Pierwsza sprawa jest wyjątkowo soczysta. Profesor Poprzęcka słusznie wypomina, że w pierwszym zdaniu swojego programu Janowski odwołuje się do społecznych korzeni powstania Zachęty, która zrodziła się jako inicjatywa artystów i miłośników sztuki. A nie ma do tego prawa jako dyrektor narzucony przez władzę polityczną. W jaki sposób ripostuje Bernatowicz? Że przecież Janowski jest artystą! Więc do tej społeczności należy, a nominacja ministerialna go z niej nie wyklucza. Na pewno nie wyklucza, ale też nie czyni dobrym kandydatem, czego już Bernatowicz nie chce zauważyć. Za to znowu wypomina Hannie Wróblewskiej, że była dyrektorką powołaną bez konkursu. Jaka jest między nimi różnica? Hanna Wróblewska całe zawodowe życie związana była z Zachętą i zna ją od podszewki. A Janowski nie tylko nie ma pojęcia o funkcjonowaniu Zachęty, ale o kierowaniu jakąkolwiek instytucją tego typu. Bernatowicz brnie jednak dalej i pisze, że Agnieszka Morawińska i Anda Rottenberg też artystkami nie są. Śmiać się czy płakać? Jeżeli ktoś chce zyskać szerszą, historyczną perspektywę dyrektorskiej zmiany w Zachęcie to polecam artykuł Katarzyny Jaroch „Zajęta, czyli konserwatyści przejmują Zachętę” w NN6T.
W tekście „Uważaj tropiąc cudze sprzeczności. Możesz je znaleźć u siebie” Bernatowicz cytuje fragment z artykułu Marii Poprzęckiej: „W programie największej polskiej galerii sztuki współczesnej nie pada ani jedno nazwisko żyjącego artysty. W martwym rodzinnym nurcie będziemy brodzić po naszemu.” Oczywiście w oryginale jest mowa o rodzimym nurcie, a nie rodzinnym. Literówka wydaje się jednak znamienna, bo przecież nowy dyrektor zamierza pokazywać u siebie rodziny artystyczne. Bernatowicz nie martwi się, że nazwiska żyjących artystów w programie nie padają – na pewno będą pokazywani. Za to zupełnie nie może zrozumieć sformułowania „brodzenie w martwym rodzimym nurcie”. Widzi w nim „obraźliwe epitety”. Myślę, że każdy kto choć trochę zna polską historię potrafi poprawnie odczytać taką metaforę. Bernatowicz widzi sprzeczność w tym, że Profesor Poprzęcka zachęca do obrony przygotowanego na 2022 programu, gdzie jest zaplanowana wystawa zmarłego w 1969 roku Jerzego Krawczyka. Zachęta pod rządami Hanny Wróblewskiej, choć kładła naciska na współczesne zjawiska w sztuce, to nie unikała też prezentacji bardziej historycznych, ale niosących aktualny wydźwięk. To był przemyślany, różnorodny program, który spotykał się z pozytywnym odbiorem publiczności. Pewnie dlatego nie będzie miał kontynuacji.
Generalnie poglądy aktualnego dyrektora CSW Zamek Ujazdowski przerażają. Wiedzieliśmy zresztą, że tak będzie już w chwili kiedy został powołany na to stanowisko przez ministra Glińskiego. Sztuka współczesna to są dla niego „tematy suflowane przez media”. To „propaganda, od której huczą wszystkie media, tradycyjne i społecznościowe, któremu poświęcono tak wiele produkcji filmowych, dokumentalnych i fabularnych. Pełno tej propagandy także w galeriach sztuki.” Zachęta w jego mniemaniu ma zająć się „językiem sztuki (…) pytaniem o kondycję dzisiejszej sztuki”. A nie chodzi o „zmiany klimatyczne, ludzkie migracje czy narastanie ksenofobicznej agresji”. To jest propaganda mediów, to nie są tematy współczesnego świata, współczesnej sztuki. Tutaj zresztą spotykamy się z typową ostatnio figurą odwracania kota ogonem. Bernatowicz uważa, że sztuka jest formatowana i wykorzystywana jako instrument zmiany społecznych postaw. Porównuje to do wczesnego PRL-u. Nie inaczej – Janowski w Zachęcie przyniesie „poszerzenie społecznego pola oddziaływania sztuki”. Na pewno zapewni nam różnorodność i pełną inkluzywność, tak jak robi to Bernatowicz w CSW. To tak jak fundacja Ordo Iuris dba o prawa człowieka. Nie jest zresztą tajemnicą, że właśnie z tą organizacją związany jest nowy dyrektor Zachęty. Bernatowicz posuwa się zresztą do bezczelnych sformułowań typu: „Gdyby Maria Poprzęcka nie tylko publikowała na łamach dwutygodnik.pl, ale i czytała z uwagą ten periodyk natrafiłaby pewnie na tekst pt.: „Sztuka dla klimatu czy sztuka dla sztuki?” autorstwa Linn Burchert”. Trzeba sprostować, że ‘dwutygodnik’ jest ‘.com’ a nie ‘.pl’. Ale kto by się przejmował. Następnie Bernatowicz cytuje pierwsze zdanie wspomnianego artykułu. Szkoda tylko, że sam albo nie przeczytał tego artykułu albo go nie zrozumiał, bo przywołanie go jako dowodu na domniemaną propagandę sztuki nie ma większego sensu. Cytat jednak ładnie wygląda w tekście.
Wróćmy jednak do „brodzenia w martwym, rodzimym/rodzinnym nurcie”. Sporo zamieszania spowodowała zapowiedź wystawy Tadeusza Kulisiewicza w programie Janowskiego. Bernatowicz wydaje się nie być świadomym, że to nie sama zapowiedź, ale jej forma bulwersuje. Janowski zalicza Kulisiewicza do „artystów współcześnie rzadziej prezentowanych czy wprost przemilczanych z rozmaitych względów”. Na tej liście są też m.in. Magdalena Abakanowicz i Edward Dwurnik. Janowski w swoim programie wykazuje się wyjątkową ignorancją w tej sprawie, choćby pisząc takie zdanie: „Wielka retrospektywna wystawa Tadeusza Kulisiewicza może przyczynić się do odnowienia zainteresowania historyków sztuki tym wybitnym artystą, może także skierować zainteresowanie światowej klasy teoretyków i historyków, a także kolekcjonerów, na polską sztukę współczesną.” Maria Poprzęcka cierpliwie wylicza historię opracowania i udostępniania twórczości artysty i pyta: „Ilu polskich artystów dwudziestowiecznych ma swoje muzeum oraz tak opracowaną i zadbaną spuściznę? Czy promując Kulisiewicza jako pierwszego wśród „zapomnianych”, prezes Janowski o tym nie wie?”. Piotr Bernatowicz tego nie widzi. Podpowiada, że np. wątek już opracowany można przecież rozwinąć „w dużej, ważnej instytucji, która będzie w stanie udźwignąć ciężar wypożyczenia dzieł wielu znanych artystów”. Z kontaktami Janowskiego czekamy na ten zalew dzieł wypożyczonych z MoMy czy Centre Pompidou. Takie to pojęcie o wypożyczaniu dzieł sztuki polskim muzeom ma dyrektor CSW Zamek Ujazdowski. Janowski butnie pisze w swoim programie, że wystawa Kulisiewicza zostanie zrealizowana we współpracy z Centrum Rysunku i Grafiki im. Tadeusza Kulisiewicza w Kaliszu. Szkoda tylko, że tej deklaracji nie uzgodnił z samym muzeum, które jest główną instytucja dbającą o spuściznę artysty. To nie tylko brak znajomości podstaw współpracy między instytucjami, ale po prostu brak kultury.
W programie Janowskiego wśród artystów, których trzeba przypomnieć, wymieniony jest też Jan Lebenstein. Pisze o nim również Piotr Bernatowicz i przeciwstawia potencjalną wystawę tego artysty prezentacji jednego z projektów Katarzyny Kozyry, która wpisana został do planów stworzonych jeszcze przez Hannę Wróblewską. Odwołując się do tekstu Marii Poprzęckiej tak pisze: „Nie mam oczywiście nic przeciwko prezentowaniu prac Katarzyny Kozyry w ważnych publicznych instytucjach, uważam jednak, że trudno obronić argument, iż jej prace zasługują na częste prezentacje, a obrazy Lebensteina nie”. Cały czas szukam w artykule Pani Profesor, gdzie to napisała, ale jakoś nie mogę znaleźć. Bernatowicz wspiera tezę Janowskiego, że Lebenstein to artysta zapomniany i ma za mało wystaw, a Katarzyna Kozyra jest „chyba jedną z najczęściej prezentowanych artystek w publicznych galeriach”. Sprawdźmy wiedzę dyrektora CSW. Nie szukając daleko, na mojej stronie pojawiły się ostatnio dwie relacje z wystaw Jana Lebensteina, jedna odbyła się w Muzeum Narodowym we Wrocławiu (por. galeria Marek Oberländer / Jan Lebenstein), a druga w Muzeum Okręgowym w Suwałkach (por. galeria Jan Lebenstein w Suwałkach). A trzeba pamiętać, że moje wpisy są mocno wybiórcze. Jak jest z Katarzyną Kozyrą? Rzeczywiście miała niedawno wystawę w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego w Warszawie (por. galeria Katarzyna Kozyra w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego I) , o czym wspomina Bernatowicz. A wcześniej? Zajrzyjmy na stronę artystki, do spisu jej wystaw indywidualnych. Znajdziemy jeszcze niedawną wystawę w Poznaniu oraz wystawy w Nowym Jorku, Berlinie, Paryżu, Pekinie, Sztokholmie. Kiedy wcześniej artystka miała solową wystawę w Polsce? Była to jej wielka retrospektywa w Zachęcie i Muzeum Narodowym w Krakowie w… 2010 i 2011 roku. Trochę słabo jak na tak często prezentowaną u nas artystkę. Dyrektor Centrum Sztuki Współczesnej chyba powinien to wiedzieć.
Jedną z głównych bolączek naszych czasów jest brak autorytetów. A właściwie nie tyle ich brak co ich ignorowanie, albo jeszcze gorzej ich dezawuowanie. Nie słuchamy się lekarzy w sprawie pandemii, nie potrafimy znaleźć odpowiednich autorytetów w innych dziedzinach. Stąd równanie do dna. Tekst Bernatowicza może stwarzać pozory normalności i jakiegoś poziomu. Program nowego dyrektora Zachęty został skrytykowany, a on go broni i odpowiada na tę krytykę. Nic bardziej mylnego. Próba polemiki z tekstem Pani Profesor Poprzęckiej wypada po prostu śmiesznie. Oczywiście, że nawet z autorytetami można się spierać, mieć inne zdanie, ale trzeba mieć ku temu choć minimalne przesłanki, jakiś punkt zaczepienia. A tutaj jaki koń jest, każdy widzi. Wszystko jedno, z której strony się patrzy, z lewej, z prawej czy ze środka. Można zajrzeć na stronę Klubu Jagiellońskiego do tekstu Łukasza Murzyna zatytułowanego „Janusz Janowski nowym dyrektorem Zachęty. Historia tej nominacji pokazuje zasadniczy błąd konserwatystów wobec sztuki współczesnej”. W napuszonym zakończeniu swojego tekstu Piotr Bernatowicz pisze o tym, że są pewne rzeczy niezmienne, dzięki którym możemy dokonywać ocen. Dzięki nim można odróżnić rzeczy wartościowe od banału. Szkoda, że tej filozofii nie stosuje do siebie.
Jaki jest, więc ten koń? Zacząć by trzeba było od lata zeszłego roku, kiedy Ministerstwo Kultury, Dziedzictwa Narodowego i (wtedy jeszcze) Sportu poinformowało, że nie przedłużyło kadencji Hannie Wróblewskiej. W uzasadnieniu prasowym można było przeczytać, że skoro jest ona dyrektorką od ponad 10 lat to „po tak długim czasie zmiana na stanowisku kierowniczym może korzystnie wpłynąć na kondycję instytucji oraz jej dalszy rozwój”. Czy dobrze czy źle prowadziła Zachętę nie ma znaczenia. Wzbudziło to liczne protesty i zaniepokojenie wielu ludzi kultury, ale też instytucji opiniodawczych. List w tej sprawie sformułowały wspólnie dwie poprzednie dyrektorki Zachęty. Podpisało się pod nim ponad tysiąc osób, wybitnych przedstawicieli świata kultury. Może warto zacytować ostatnie zdanie listu, który otrzymał jako odpowiedź z ministerstwa Rzecznik Praw Obywatelskich na swoją interpelację: „Pański list trudno traktować inaczej niż jako przejaw niekompetencji i próbę bezprawnego nadużycia, godzącego w konstytucyjne i ustawowe uprawnienia Ministra oraz zasady funkcjonowania państwa prawa oraz demokracji.” O transparentny konkurs próbował walczyć zespół Zachęty. Bezskutecznie. Na nowego dyrektora został nominowany Janusz Janowski. Trudno ogarnąć falę krytyki, która zalała media, a także negatywnych opinii, które zostały mu wystawione. Dla przykładu Sekcja Polska Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA pisze, że „nie posiada [on] wystarczającego dorobku merytorycznego i organizacyjnego, by poprowadzić dużą i ważną instytucję o międzynarodowych ambicjach” oraz „wykazuje bardzo powierzchowną znajomość najnowszej sztuki, zarówno w perspektywie polskiej, jak i tej globalnej. Pomimo posiadania doktoratu (…) nie wykazał żadnej publikacji o charakterze badawczym”. Zorganizowano liczne akcje protestacyjne pod Zachętą i siedzibą ministerstwa. Włączając w to wzruszające obejmowanie budynku galerii przez tych, którym zależy na jej przyszłości. Minister pozostał nieugięty. Bo jeżeli chodzi o literę prawa wszystko jest w porządku, zgodnie z ustawą „dyrektora instytucji kultury powołuje organizator na czas określony po zasięgnięciu opinii związków zawodowych działających w tej instytucji kultury oraz stowarzyszeń zawodowych i twórczych”. A to, że są to negatywne opinie już ministra nie interesuje. Świat polskiej kultury coraz bardziej staje się prywatnym folwarkiem sterowanym przez ministra Glińskiego. Czym kończy się obsadzanie kluczowych stanowisk ludźmi niekompetentnymi przekonało się najdobitniej Muzeum Narodowe w Warszawie po nominacji dyrektorskiej prof. Miziołka (por. post Czego nie widać w Muzeum Narodowym w Warszawie). Minister Gliński nie wyciąga jednak wniosków, co więcej nie próbuje nawet pozorować demokratycznych zachowań. Standardem w takich sytuacjach powinien być konkurs. I powinna to być zasada obowiązująca każdą władzę, wszystko jedno czy z prawej czy z lewej strony. Tłumaczenie, że poprzednicy go nie organizowali, to my też nie musimy, jest oczywiście żenujące. Czy ktoś pamięta, że minister Gliński obiecał konkurs na stanowisko dyrektora MNW po odwołaniu prof. Miziołka? Ile warte są obietnice ministra?
Nawet nie chcę myśleć co obecnie dzieje się w Zachęcie, kiedy władzę objął człowiek, dla którego najważniejszym jest czerwony dywan. Jak czuje się jej zespół? Jak czuje się Hanna Wróblewska po 30 latach pracy? O otwartości nowego dyrektora niech świadczy jego dotychczasowy całkowity brak wywiadów i kontaktów z mediami. Jedną z pierwszych jego decyzji było nałożenie blokady komunikacyjnej na pracowników. Taki to teraz mamy świat kultury. Hanna Wróblewska w mediach społecznościowych, a idąc za nią Profesor Maria Poprzęcka w swoim artykule, opublikowały dokładny spis wystaw zaplanowanych na 2022 rok. Jest to smutny i wzruszających gest. Próba uratowania choć na jakiś czas tonącego okrętu. Minister Gliński obiecał, że program ten zostanie zrealizowany. Zobaczymy.
Przemysław Głowacki (artdone)
*PS Zastanawiałem się w moim tekście, jaką minę ma Pani Agnieszka Morawińska i już wiemy. Poniżej zamieszczam – za zgodą Autorki – odpowiedź, którą przesłała do „Obiegu” i upubliczniła na swoim profilu fb:
Szanowny Panie Redaktorze,
Chciałabym prosić Pana o zamieszczenie w Obiegu kilku słów sprostowania dotyczącego Pana artykułu na temat nowego dyrektora Zachęty i jego programu, który Pan był łaskaw nazwać powtórzeniem mojej propozycji przedstawionej na konkursie o stanowisko dyrektora Zachęty w 2001 roku.
Nie jest prawdą, że proponowałam uczynienie z Zachęty salonu sztuki narodowej, pod czym rozumie Pan – sztuki polskiej. Nie i jeszcze raz nie. Postulowałam pokazywanie w Zachęcie najlepszych wystaw, korzystając z jej wyjątkowych sal i wyjątkowego położenia, ale o ograniczeniu programu do wystaw polskich nie było mowy i do głowy by mi to nie przyszło. Kierowałam dwoma instytucjami narodowymi i wielokrotnie polemizowałam z wyobrażeniem, jakoby powinny one skupiać się na sztuce polskiej. Nie i jeszcze raz nie. Powoływałam się przy tym na przykłady National Gallery w Londynie, National Gallery w Waszyngtonie, czy choćby Galerii Narodowej w Pradze. W pierwszym roku mojej pracy w Zachęcie upływającym w cieniu półtoramilionowego długu odbyła się wielka wystawa Edwarda Dwurnika i wystawa współczesnych artystów austriackich. W drugim roku Zachęta pokazywała m.in. wystawy „Śnieżynka” – współczesnych artystów rosyjskich oraz wystawę „Szczęśliwi outsiderzy z Londynu i Szkocji” a parę miesięcy później – wystawę Louise Bourgeois. Zatem od początku Zachęta prezentowała sztukę współczesną bez przymiotników.
Czyni mi Pan zarzut, że niewiele z mojego programu zrealizowałam. Nie chcę – jak pliszka – chwalić swego ogonka i ocenę pozostawiam innym, ale proszę o opinie zgodne ze stanem faktycznym: pisze Pan, że nie zrealizowałam ambitnej wystawy o syntezie sztuk. Zapewne uszła Pana uwadze wielka, międzynarodowa wystawa poświęcona temu zagadnieniu, „Inwazja dźwięku”.
Jeszcze jedna różnica, którą chcę szczególnie mocno podkreślić, to początek mojej pracy w Zachęcie: po ogłoszeniu wyniku konkursu, w którym zostałam wybrana, do Zachęty weszłam sama, bez asysty bezimiennych panów. Co więcej, przyszłam bardzo dobrze nastawiona do pracowników Zachęty i dokładałam wszelkich starań, żeby stworzyć im jak najlepsze warunki realizowania ich ambicji. Nigdy się na moich młodszych kolegach nie zawiodłam a wiele się od nich nauczyłam. Od pierwszego do ostatniego dnia pracy w Zachęcie byłam dumna, że mogłam być ogniwem w łańcuchu współtwórców tego wyjątkowego miejsca.
Nowemu Panu Dyrektorowi – i Zachęcie – życzę, żeby po nieprzyjaznym początku zechciał wsłuchać się w swoją wspaniałą instytucję, zrozumiał jej tradycję i etos, a przede wszystkim docenił wybitnie profesjonalny zespół, od którego też będzie mógł się sporo nauczyć.
Wyrazy szacunku,
Agnieszka Morawińska

Rzeźba w poszukiwaniu miejsca / Sculpture in Search of a Place, widok wystawy / exhibition view, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa / Warsaw, foto: artdone
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…